Antonio Manzini jest autorem kryminałów o komisarzu (wicekwestorze) Rocco Schiavone, karnie przeniesionym z Rzymu do miasteczka w dolinie Aosty. Pierwszą powieść, „Czarną trasę” recenzowałyśmy TUTAJ, zaś druga ukazała się w 8 listopada – TUTAJ nasza recenzja „Żebra Adama”. Pisarz zgodził się na udzielenie odpowiedzi na nasze pytania, za co serdecznie dziękujemy Wydawnictwu Muza.
Zbrodnicze Siostrzyczki: Nie lubi Pan ratraków?
Proszę mi wybaczyć, ale musiałam zapytać. Pańską pierwszą powieść, Czarną trasę, przeczytałam tuż przed wyjazdem na narty i może sobie Pan wyobrazić jakie obawy zaczęły we mnie wzbudzać ratraki i czarne trasy.
Antonio Manzini [śmiech]
A teraz już poważne pytania:
Pański bohater, Rocco Schiavone, przenosi się (nie z własnej woli zresztą) z Rzymu do doliny Aosty. Nie lepiej było go w tym Rzymie zostawić? Albo pozwolić mu wrócić? Przecież widać, że tęskni, no i nie nadaje się do życia w górach.
Przyznam, że dokładnie taki był mój plan: chciałem w punkcie wyjścia umieścić mojego bohatera w sytuacji dla niego szczególnie niekomfortowej. To obserwacja z życia: osoba, która czuje się dobrze, swobodnie, nie mierzy się z żadnym wyzwaniem, staje się po prostu nudna. Dlaczego bajki kończą się zwykle sentencją: „żyli długo i szczęśliwie”? Bo bohaterowie muszą rozpocząć nudę małżeństwa i przestają być dla nas ciekawi.
Bardzo ciekawie przedstawił Pan zderzenie mentalności mieszkańca Rzymu i mieszkańców – nazwijmy to w uproszczeniu: prowincji. Co ciekawe, Aosta wcale w tym zestawieniu nie wypada gorzej. Pod wieloma względami jej obywatele wręcz górują – przykładowo każdy tutaj zna języki obce. Jak to właściwie jest z tą opozycją: stołeczność – prowincjonalność? To mit czy prawda?
Uważam, że to mit. Małe prowincjonalne miasto może wydawać się spokojniejsze, ale to tylko pozory. W mniejszej skali dotyczą go wszystkie te same problemy, co większych miast. To mikrokosmos, w którym pewne zjawiska można dostrzec wyraźniej, klarowniej zarysowują się ich przyczyny i skutki, co rzeczywiście wykorzystuję dla budowania intrygi. Akurat Aostę znam doskonale, od kilkunastu lat jeżdżę tam regularnie. To nie jest idylliczna prowincja, mieszkają tam dwie mafijne rodziny z ‚Ndranghety.
Zagadki, które przedstawił Pan zarówno w Czarnej trasie, jak w drugiej powieści, opublikowanym właśnie Żebrze Adama są niezwykle precyzyjnie wymyślone i zaplanowane. Mam wrażenie, że chce Pan zaprezentować czytelnikowi pomysł na zbrodnię doskonałą. Skąd czerpie Pan inspirację?
Tu pozwolę sobie zaoponować. Nie wierzę w zbrodnie doskonałą, rodem z klasycznych kryminałów Agathy Christie. I tam zresztą żadna zbrodnia nie okazuje się doskonała: Herkules Poirot rozwiąże każdą zagadkę. Szczerze mówiąc, nudzą mnie one, bo wydają mi się nieprawdziwe – najczęściej zbrodnie nie są wynikiem działań jednostek psychopatycznych, ale zwykłych ludzi, którymi kierują silne emocje i doraźne pobudki: złość, zdradzona miłość, pieniądze. To nie sprzyja budowaniu misternego planu. Rzeczywiście, jak słusznie Pani zauważyła, z czymś takim mamy do czynienia wyjątkowo w drugim tomie serii – ale ma to swoje fabularne wytłumaczenie, którego tu nie zdradzę, by nie psuć zabawy czytelnikom, których być może nasza rozmowa zachęci do lektury „Żebra Adama”.
Pańskie powieści doceniam również za trafną obserwację aktualnych problemów społecznych. W Czarnej trasie dotknął Pan zagadnienia związanego z uchodźcami, w Żebrze Adama z przemocą wobec kobiet. Czy uważa Pan, że literatura popularna, a kryminał w szczególności, stały się dzisiaj polem do dyskusji o bolączkach współczesności?
Zgadzam się całkowicie. Myślę, że we Włoszech jest to jeden z takich gatunków, które powstały właśnie w tym celu: żeby rozmawiać o włoskich problemach. W ten sposób pracuje wielu włoskich autorów. Ja również chcę mówić o moim kraju i o społeczeństwie, którego jestem członkiem. Zwłaszcza, że to trudny moment dla Włoch: czas kryzysu politycznego, etycznego i moralnego.
Włoska literatura kryminalna jest bardzo chętnie czytana w Polsce. Lubimy komisarza Montalbano, którego autorem jest Andrea Camilleri. Mnie osobiście podobają się książki Marco Vichi o komisarzu Bordellim. Teraz zakochaliśmy się w Pańskim Rocco Schiavone. Jak się wymyśla takich bohaterów? Jak się pisze z takim sarkastycznym humorem?
To trudne pytanie. Muszę odpowiedzieć: tacy bohaterowie sami do mnie przychodzą. Mam wrażenie, że opowiadam o kimś, kogo znam – Rocco jest pewnie stworzony z wielu drobnych obserwacji ludzi, których w życiu spotkałem i z mojego sposobu patrzenia na świat. Nie potrafię opowiadać inaczej – sądzę, że byłoby to fałszywe i nieuczciwe.
Chciałam koniecznie zapytać o moją drugą ulubioną postać cyklu o Rocco Schiavone, czyli prokuratora Baldiego. Nie ukrywam, że starałam się o ten wywiad głównie po to, żeby poprosić Pana, aby w kolejnych tomach było więcej prokuratora! Czy zaskoczy nas kolejną znakomitą teorią polityczną? Może tym razem rozwiąże jakąś europejską bolączkę ekonomiczną?
Mam dla Pani dobrą wiadomość – prokurator Baldi jest również jednym z moich ulubionych bohaterów i występuje w kolejnych tomach serii, z nowymi teoriami politycznymi i genialnymi rozwiązaniami trudnych problemów społecznych.
I na koniec pytanie, które naprawdę mnie nurtuje – jak to jest z tym wicekwestorem? Czy to prawda, że we włoskiej policji nie ma już komisarzy? Dlaczego? Nie ukrywam, że polskiemu czytelnikowi, wicekwestor kojarzy się bardziej z poborcą podatkowym niż policjantem.
Komisarze nadal są we włoskiej policji – do momentu, kiedy w wyniku awansu stają się wicekwestorami. Rocco swoją rangę zawdzięcza moim, zupełnie innym najwyraźniej językowym predylekcjom. Pierwsze skojarzenie z tym słowem w moim ojczystym języku to un commissario politico, w Polsce pewnie też to powiązanie może trwać nadal w językowej pamięci.
No tak, teraz wszystko jasne! Dziękuję za rozmowę i czekam wraz z polskimi czytelnikami na kolejne tomy serii.
Pytania zadawała Agnieszka Krawczyk