Mam na co czekać – Z Remigiuszem Mrozem rozmawia Agnieszka Krawczyk
ZS: Dwie Pańskie powieści: „Kasacja” i „Zaginięcie” zostały nominowane do nagrody Wielkiego Kalibru i zdarzyło się to po raz pierwszy od momentu powstania tej nagrody. Jest to ogromny sukces zarówno Pański, jak i Pańskich, bardzo lubianych przez czytelników, bohaterów: Chyłki i Oryńskiego. Proszę powiedzieć, czy Pańskie wykształcenie i zainteresowania zawodowe są pomocne (czy też wręcz przeciwnie – przeszkadzają) w tworzeniu tego typu powieści sądowych/prawniczych?
RM: Niespodzianka była zaiste niesamowita – nie spodziewałem się jednej nominacji, co dopiero dwóch. Przez cały dzień starałem się objąć to umysłem, ale w końcu musiałem uznać swoją porażkę. Do teraz wydaje mi się to nierealne.
A wykształcenie właściwie wiąże się z tym, że można zaoszczędzić trochę czasu na researchu. Podstawowe kwestie pamięta się ze studiów, a kiedy trzeba odświeżyć wiedzę, wiadomo, gdzie szukać. W dodatku zderzenie z suchym i siermiężnym językiem aktów normatywnych (i tym, co Anglicy nazywają legalese) odbywa się ze znacznie mniejszą szkodą dla autora, bo jest do tej nomenklatury przyzwyczajony.
Czasem bywa też tak, że niewiedza jest błogosławieństwem. Ot, choćby wtedy, gdy powieść wymusza określone, atrakcyjne fabularnie, ale zupełnie nierealne posunięcie adwokata na sali sądowej, sędziego podczas orzekania w przedmiocie tymczasowego aresztowania czy prokuratora w trakcie sporządzania aktu oskarżenia… Autor staje wówczas przed jednym z tych niezbyt przyjemnych dylematów, kiedy trzeba ocenić, jak daleko sięga licentia poetica. I zdecydowanie łatwiej podjąć decyzję, kiedy możemy cieszyć się błogą nieświadomością tego, jak być powinno.
Obok serii z prawnikami, w ubiegłym roku ukazały się dwa pierwsze tomy thrillera z zupełnie innym bohaterem – policjantem Wiktorem Forstem. Postawił Pan tutaj przede wszystkim na suspens i dynamikę akcji – niektórzy krytycy zarzucają więc Panu przeszarżowanie i zbytnią inspirację Danem Brownem. Jak Pan zatem widzi status polskiej powieści sensacyjnej?
Pierwszy tom, Ekspozycja, to rzeczywiście typowy thriller. Drugi i trzeci gatunkowo się od niego różnią i wydaje mi się, że znacznie bardziej pasują do współczesnej definicji czystego kryminału. Zmiana więc w istocie się dokonała, a stało się tak dlatego, że Ekspozycja miała być eksperymentem. Pisałem ją pod pseudonimem i tak też zamierzałem ją wydać – zawsze nosiłem się z zamiarem, by w sensacyjnej konwencji napisać coś, co łączyłoby historię współczesną ze starożytną, ale nie byłem pewien, jak zostanie to przyjęte na polskim rynku. Opinie są różne, jak przy każdej książce, mojej czy jakiegokolwiek innego autora – nie ma chyba sensu generalizować. Dla jednych Ekspozycja to najbardziej udana część cyklu, dla innych wręcz przeciwnie. I dobrze! Wszak chodzi właśnie o to, by podobały nam się różne rzeczy – inaczej świat byłby wyjątkowo nieciekawym i bezbarwnym miejscem.
Cała trylogia z Forstem nosi intrygujące tytuły „Ekspozycja”, „Przewieszenie”, „Trawers”. To oczywiście terminy związane ze wspinaczką, ale nie tylko, prawda?
Nie tylko, bo tytuły moich książek zazwyczaj mają drugie lub nawet trzecie dno. A czasem pod koniec okazuje się, że stanowiły one tylko zasłonę dymną i to właśnie pierwsze było najwłaściwsze. Kusi mnie, żeby rozwinąć, ale gdybym to zrobił, musiałbym zdradzić dużo więcej, niż wypada to autorowi robić…
„Trawers” właśnie się ukazał. Czytelnicy czekają na tę powieść, zagryzając palce. Proszę zdradzić – będziemy zaskoczeni?
Ja byłem! Istnieje więc pewne prawdopodobieństwo, że podobna reakcja wystąpi po stronie czytelników.
Przed chwilą to sprawdziłam – wszystkie Pańskie powieści są liście bestsellerów EMPIK-u. Proszę uchylić rąbka tajemnicy – jak to się robi w Polsce? Ma Pan jakieś swoje metody pracy, by osiągnąć tak spektakularny efekt?
Czytać, pisać, redagować. Koniecznie codziennie, koniecznie poświęcając na to więcej czasu, niżby to wynikało ze zdrowego rozsądku. I znaleźć sobie wentyl bezpieczeństwa, dzięki któremu się nie zwariuje – w moim przypadku doskonale sprawdza się codziennie bieganie w środku dnia.
Ale to oczywiście idealna sytuacja, w której jest na to wszystko czas. Jeśli go brakuje, najważniejsze wydaje mi się, żeby nie tracić więzi z tym, nad czym się pracuje. Innymi słowy kluczowe jest to, żeby codziennie mieć jakąkolwiek, choćby niewielką styczność ze swoim dziełem – czy to czytając przez kilka minut to, co się wcześniej napisało, zastanawiając się nad tym, co będzie dalej, pisząc choć kilka linijek etc.
Wydarzeniem ostatnich dni jest wiadomość o planowanej ekranizacji trylogii z Wiktorem Forstem w formie serialu. Czy może Pan zdradzić jakieś szczegóły na temat tej produkcji?
Chciałbym! I to uczucie gorączkowej potrzeby podzielenia się wszystkim z czytelnikami towarzyszy mi już od pewnego czasu. Najpierw trzeba było odczekać, bo sprawa nie była formalnie domknięta. Potem gruchnęła wiadomość o nominacjach do Nagrody Wielkiego Kalibru, więc znów trzeba było newsa odłożyć – a teraz można operować jedynie ogólnikami. Ale mogę chyba zdradzić, że będzie dobrze! I że jest na co czekać…
Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki zarówno za nagrodę Wielkiego Kalibru, jak i za serial.