Jeśli jakąś książką zachwyca się Lee Child, to przecież mnie znacie, wiecie, że natychmiast zechcę ją przeczytać. A „Córka króla moczarów” Karen Dionne ma na okładce wielkie polecenie Childa. Więc nie mogłam po nią nie sięgnąć. I powiem Wam tyle: Child nie tylko świetnie pisze, ale ma też świetny gust literacki.
„Córka króla moczarów” to historia… no, córki króla moczarów. Kobiety, która w dzieciństwie mieszkała z rodzicami na moczarach, w kompletnym oderwaniu od świata, z którym łączyły ich tylko stare ubrania, jakieś konserwy pozostawione w chacie, którą zasiedlili i tamże znalezione stare numery National Geographica. Tylko, jak się okazuje, matka dziewczynki nie mieszkała tam całkiem dobrowolnie: ojciec porwał ją, kiedy była nastolatką i zmusił do wspólnego życia. I chociaż było to dla niej piekło, ich córka miała wrażenie, że żyje w niebie: uwielbiała ojca i pół-dzikie życie. Do czasu…
Historia opowiedziana jest dwuwątkowo.
W jednym wątku dorosła już Helena Pelletier mieszka z mężem i dwójką dzieci w domu na uboczu, ale bynajmniej nie unika cywilizacji, a zdobyte w dzieciństwie umiejętności wykorzystuje, żeby produkować oryginalne w smaku dżemy sprzedawane turystom. W drugim wątku Helena jest mała i powoli poznajemy historię jej dzieciństwa, porwania matki, a także powody ucieczki matki i córki z domu ojca. Z kolei w tym pierwszym wątku ojciec Heleny ucieka z więzienia (gdzie został wsadzony za porwanie jej matki, kiedy wszystko się wydało). Helena wie, że przyjdzie do niej. Może będzie chciał zrobić krzywdę jej rodzinie… Może będzie chciał, żeby znowu zamieszkała na moczarach z nim, a także ze swoimi córkami… Helena nie może do tego dopuścić. Musi więc przechytrzyć ojca. I wie, że tylko ona może to zrobić, bo tylko ona go zna. I chyba nadal kocha…
„Córka króla moczarów” to powieść skonstruowana po mistrzowsku.
Sposób, w jaki wątki się przeplatają sprawia, że książki nie można odłożyć, bo jeden urywa się a drugi zaczyna w momencie największego napięcia. Ale Karen Dionne nie tylko ma warsztat pisarski w małym palcu, zrobiła też do tej książki doskonały risercz. Oczywiście nie sprawdziłam każdej zawartej w treści informacji (chociaż kilka tak), ale wszystko brzmi prawdopodobnie, a co najważniejsze, tworzy niepowtarzalny klimat. Naprawdę łatwo nam uwierzyć, że mieszkamy z małą Heleną w chacie na moczarach i jednocześnie kochamy i nienawidzimy ojca.
Lee Child miał rację. To na pewno jeden z lepszych thrillerów, jakie przeczytałam w tym roku. A że rok się kończy, może się nawet okazać, że „Córka króla moczarów” to ten najlepszy. Koniecznie!