Strona główna Nasze książki Marta Guzowska ?Głowa Niobe?, fragment powieści

Marta Guzowska ?Głowa Niobe?, fragment powieści

0
PODZIEL SIĘ

Fragment najnowszej powieści Marty Guzowskiej, w księgarniach od 28 sierpnia.

 

?Cierpię na nyktofobię. To lęk przed ciemnością. Podobny do lęku przed

 

pająkami, albo lęku wysokości, tylko bardziej utrudnia życie, bo o ile

można całymi latami omijać pająki i funkcjonować na parterze, nie da się uniknąć nadejścia nocy. Co wieczór, razem z zapadnięciem zmierzchu, świat się dla mnie kończy. Co rano, razem ze świtem, zaczyna się od nowa, ale świadomość, że niedługo znowu nadejdzie noc, trochę mąci moją radość z tego faktu.

 

 

Z wiekiem wyrobiłem sobie mechanizmy obronne. Nigdzie nie ruszam się bez latarki i kompletu zapasowych baterii. Gdziekolwiek jestem, zawsze upewniam się, że działają wszystkie światła. Kiedy podróżuję, nigdy nie przyjeżdżam na miejsce po zmroku. I staram się spać w pokoju, w którym są zasłony, żeby ciemność za oknem nie miała do mnie dostępu. A przede wszystkim staram się nie być w nocy sam.

Dlatego nawet ucieszyłem się z towarzystwa Juliany. Mimo że strasznie chrapała.


Zbyt miękki materac trzeszczał nieprzyjemnie przy każdym ruchu i zapadał się pośrodku. Na dodatek łóżko było pełne okruszków. Dwa razy wstawałem i w żółtym świetle lampki nocnej strzepywałem, co mogłem, ale miałem wrażenie, że okruszków i tak jest coraz więcej. Swędziało mnie całe ciało.

Juliana rzuciła się na łóżku przez sen, sprężyny jej materaca jęknęły. Zakrywająca oczy czarna maska, którą dałem jej wieczorem, żeby pozwoliła zostawić zapaloną na noc lampkę, przekrzywiła się jej na twarzy. Wyrzuciła do góry rękę i wyrżnęła nią w drewniane wezgłowie. Nie obudziła się, ale leżała na plecach i chrapanie przybrało na sile. Rozważyłem starannie plan uduszenia jej poduszką, ale doszedłem do wniosku, że byłoby z tego więcej kłopotów, niż przyjemności.

Przymknąłem oczy. Światło lampki barwiło wewnętrzną stronę moich powiek. Stara pierzyna śmierdziała kurzem i jeszcze czymś, czego nie próbowałem nawet zidentyfikować. Poza tym strasznie grzała. Byłem cały spocony, ale nie miałem siły jej odrzucić. W ogóle nie mogłem się poruszyć. Twarda ziemia drapała mnie w spalony słońcem kark i czułem, jak ostre ziarna piasku wpijają się w plecy przez podkoszulek. Słońce raziło tak mocno, że przeświecało przez zamknięte powieki.

Bardziej wyczułem, niż usłyszałem, że jest przy mnie. Otworzyłem oczy i zobaczyłem jej twarz nachyloną nad moją. Szare oczy ze złotym iskierkami wpatrywały się we mnie uważnie. Na czole pulsowała mała, błękitna żyłka.

Jej wargi poruszyły się, ale nie dobiegł mnie żaden dźwięk. Pola, skup się, do cholery! ? chciałem krzyknąć. Jeśli masz mi coś do powiedzenia, to zrób to tak, żebym mógł coś usłyszeć. A jeśli nie, to nie zawracaj mi głowy. Ale moja krtań i struny głosowe były tak samo nieruchome jak reszta ciała.

Próbowałem przekazać jej tę myśl telepatycznie. Wpatrywałem się w szare oczy, których złote plamki odbijały promienie słońca. Jej usta przestały się poruszać. Przez chwilę patrzyła na mnie uważnie, a później rozchyliła wargi, ułożyła je w wielką literę ?o? i zaczęła wrzeszczeć.

Powietrze między nami zadygotało i fala bólu wdarła się w moje uszy. Odzyskałem zdolność poruszania się. Podniosłem dłonie, ale nie zdołałem zagłuszyć jej krzyku. Dudnił echem w mojej głowie.

Usiadłem na łóżku.

Serce waliło mi z całej siły. Łapałem powietrze, bo miałem wrażenie, że każdy kolejny haust może być ostatnim w moim życiu. Mokry przód podkoszulka przylepił mi się do torsu.

Odrzuciłem kołdrę i spuściłem nogi na podłogę. Łomotanie serca ustało i zaczynało do mnie docierać, że to był tylko sen. Spojrzałem na Julianę. Leżała na boku z otwartymi ustami. Z ich kącika sączyła się cienka strużka śliny.

Zasłony w oknach zaczęły już przepuszczać szare światło. Podniosłem się by wpuścić do pokoju nowy, zaśnieżony dzień. I wtedy znowu usłyszałem wrzask. Ale tym razem nie dobiegał z mojej głowy. Ktoś darł się jak opętany gdzieś w tym cholernym pałacu.

Juliana usiadła na łóżku. Ściągnęła po omacku maskę z twarzy i patrzyła na mnie półprzytomnym wzrokiem.

? O Jezu ? jęknęła.

Nie znalazłem na to dobrej riposty.

? Co się stało?

Tarła oczy, aż całkiem poczerwieniały. Nikt jej chyba nie powiedział, że robią się od tego zmarszczki.

Pochyliłem się i wyciągnąłem dżinsy spod łóżka.

? Nie wiem ? powiedziałem.

W pokoju było zimno. Dotknąłem kaloryfera, pokiwałem głową i wciągnąłem na grzbiet gruby sweter.

Uchyliłem drzwi, gdzieś z dołu dobiegały głosy. Ktoś znowu krzyknął, ale krótko, jakby zatkano mu usta.

? Konferencje specjalistów od starożytnej rzeźby są bardzo ekscytujące ? powiedziałem do Juliany ? Pójdę zobaczyć co się stało.

? Idź. ? Ziewnęła przeraźliwie. ? Chryste! Muszę się napić kawy, bo umrę. Mario! ? krzyknęła, kiedy byłem już prawie za drzwiami. ? Dowiedz się przy okazji, o której jest śniadanie. Zapomniałam wczoraj spytać.

Przy schodach smród pasty do podłóg znów zaatakował, a myślałem, że już się do niego przyzwyczaiłem. Popatrzyłem na portrety zasłaniające ścianę. Wszystkie oczy, bez wyjątku, wpatrzone były we mnie.

Zacząłem schodzić. Na palcach zakradłem się do biblioteki, ciągle zastawionej brudnymi kieliszkami i pustymi butelkami po winie. Przeszedłem przez pokój, starając się robić jak najmniej hałasu. I znowu to usłyszałem. Jęk, najpierw głośny, a na końcu stłumiony, i szmer głosów.

Przestałem się bawić w skradanie i przeszedłem szybkim krokiem przez salę wykładową do psychodelicznego gabinetu.

Chociaż stali tyłem do mnie, od razu rozpoznałem Pięćdziesiątkę-z-Pretensjami, czyli Marie Tatiboit, w różowym polarowym dresie i barczyste plecy Poliestra, który o tej porze był już w garniturze i pod krawatem, chociaż nie można wykluczyć, że w nich spał, bo marynarka była wymemłana na plecach. Gnom mierzwił obiema rękami i tak już straszliwie potargane włosy. Blondynka-z-Biustem, blada i przytulona do ściany, wpatrywała się we Włoskiego Modela, który gestem świadczącym o najwyższym wzburzeniu rozpychał eleganckie spodnie rękami w kieszeniach. Podszedłem bliżej. Nikt nie odwrócił się na dźwięk moich kroków. Niemiec-z-Brzuchem cofnął się odrobinę.

Było chłodno, ale Weber ocierał krople potu z czoła.

Nikt nic nie mówił, nawet Marie, co już samo w sobie było dziwne. Wszyscy wpatrywali się w coś, czego nie widziałem, bo mi zasłaniali. Przepchnąłem się do pierwszego rzędu.

Na biurku pod ścianą, na niewielkim cokole, popiersie kobiety otulone było tak jak wczoraj kamiennymi fałdami tkaniny. Ale marmurowa głowa zniknęła z blatu, a na ramionach posągu pojawiła się inna. Śmierć starła jej zmarszczki, a zniszczona cera była gładka. Rysy twarzy zmiękły, a skóra miała ten sam chłodny odcień co marmur pod spodem. Pojedyncze, cienkie strużki krwi spłynęły w fałdy kamiennej szaty i zaschły w brązowe smugi. Rudozłote włosy nie były rozpuszczone, ale starannie upięte z tyłu głowy. Niewidzące oczy miały taki sam nieobecny wyraz jak za życia.

Było wcześnie, a ja nie piłem jeszcze kawy. Nie rozumiałem, co się stało. Ale przynajmniej wiedziałem już, dlaczego tak bardzo pragnąłem stąd wyjechać.?